Znamy się. Jak my dobrze się znamy! Kiedyś widywaliśmy się niemal codziennie. Teraz zdarzają się momenty kiedy odwiedza mnie mój wewnętrzny krytyk. Momentalnie słyszę kiedy wchodzi i zaczyna stroszyć piórka szepcząc: “Ale z czym do ludzi? Daj spokój, po co się w ogóle wychylasz”.
Podoba mi się metafora, w której relację z wewnętrznym krytykiem określa się jako wspólną jazdę samochodem. Pojawia się pytanie – w takim razie co zrobić kiedy już jesteśmy na wspólnej wycieczce? Instrukcja, której się trzymam to: przede wszystkim trzymać mocno za kierownicę, usadzić go na tylnym siedzeniu i nie oddawać prowadzenia. Można też przy tym podkręcić radio, żeby nie słyszeć go zbyt głośno.
Nie chcę go jednak wyrzucać za drzwi, bo już wiem, że ma swoją rolę do spełnienia. Już wiem, żeby nie stawiać mu oporu. Szanuję, że krytyk wewnętrzny jest mi potrzebny, może chce mnie przed czymś uchronić, powiedzieć o czymś czego nie widzę? Ale to ja decyduję czy te informacje od niego na swój temat przyjmuję czy nie.
Niedawno podczas kryzysu spadku zaufania do samej siebie, słucham wywiadu z Olgą Szwajgier, śpiewaczką operową, autorką metody pracy z głosem, która mówi, tak: “ludzie powinni pamiętać, że są idealni bo przecież Bóg dziadostwa nie tworzy”. Zapisuję to zdanie w swoim pamiętniczku. I wracam do niego często. Także dziękuje ci krytyku, ze jesteś, ale niczego mi nie brakuje. I Wam też nie!
Dawajmy sobie czas, czułość i wybaczenie. Wyciszajmy krytyka jak już zaczyna za głośno mówić. Mamy przecież prawo do błędów, tak samo jak mamy prawo do szczęścia i miłości. Zatem pozwalajmy sobie na to wszystko bez szukania wymówek