Tak napisałam pół roku temu w swoim pierwszym wpisie na blogu:”Ważka w niemal każdym zakątku świata symbolizuje zmiany w perspektywie samorealizacji. Zwinny i niezwykle szybki lot ważki i jej zdolność do poruszania się we wszystkich kierunkach daje poczucie władzy i opanowania wszystkich swoich możliwości”.Gdyby ważka nie pojawiła się w moim życiu, nie byłoby tylu pięknych przeżyć i wzruszeń związanych z jej obecnością. Nie byłoby decyzji o podjęciu studiów!
Ważka przyleciała do mnie podczas pierwszego lock downu. Po prostu. Pojawiła się, zatrzepotała skrzydełkami, usiadła mi na nosie podczas kąpieli w jeziorze i już została. Ważka prowadziła mnie zieloną łąką, podczas samotnych kontemplacyjnych spacerów. Odsłoniła przede mną nowy kierunek rozwoju.
Pokazała mi dokąd dążę, w którym kierunku chcę się rozwijać, czemu tak bardzo potrzebuję innych ludzi i co mogę im dać z siebie. Nauczyła mnie też, że bycie wysoko wrażliwym jest moim atutem, choć do tamtej chwili wydawało mi się na odwrót.
Ważka wzięła swoje mikroskopijne zapałki i zapaliła płomień, moje wewnętrzne światło, które do dziś nie może przestać się we mnie świecić. To dzięki niej złapałam siebie. Nauczyła mnie też jednego, bardzo ważnego – że moje życie to lot, że codziennie się staję od początku, że codziennie stoją przede mną wyzwania, miliony możliwości.
Pokazała mi, że ja wczoraj i ja jutro to ta sama, a jednocześnie nowa osoba, która ma możliwości by postąpić inaczej, nie iść schematami, wytaczać sobie swoją drogę, codziennie rewidować postanowienia. I dlatego to czas by się z nią pożegnać, a tym samym otworzyć na nowe.
Ważka nauczyła mnie tego by móc łagodnie odpuszczać, żegnać się bez poczucia straty. Uśmiechać się do nowego. Ale też towarzyszyć innym w ich odkryciach i zmianie.Wypuszczam ją, oddaję, niech leci dalej, choć za każdym razem gdy usiądzie mi na ramieniu przypomni o czymś bardzo ważnym. O tym, że skoro mogłam jej zaufać, to mogę śmiało ufać też sobie samej